czwartek, 27 marca 2014

Akt VI



Scena pierwsza
Na scenę wchodzi Milczi Wilkiewicz. Otwiera usta, by wygłosić niepotrzebny monolog. Publiczność, nie wiedzieć czemu, wstaje ze swoich miejsc i zaczyna 15-minutową owację.
Milczi: He He… Dobrze, drodzy…
Tłum zaczyna znowu wiwatować.
Milczi: Ale proszę już o skupienie.
Widownia zaczyna szeptać między sobą.
Milczi: Ale ja naprawdę proszę już o uwagę.
Publiczność ewidentnie znudzona zaczyna coraz głośniejsze rozmowy.
Milczi: Widzę, że udane wystąpienie to jednak utopijna teza.
Po tych słowach bohater wychodzi. Wśród widowni słychać chichot. Gaśnie światło.

Scena druga
Na scenę wbiega Czołg. Ubrana jest w brzydką, zwiewną, pomarańczową bluzkę. Przez jej twarz przebiega dziwny grymas. Dobrą chwilę zabiera widowni dojście do wniosku, że to próba uśmiechu.
Czołg: Lalalala! Jestem dziś cała w skowronkach!
Zza kurtyny dobiega głos Bellaris
Bellaris: A powinnaś być cała w gównie!
Czołg: He he...
Widownia również się śmieje.
Czołg: A chcecie wiedzieć, dlaczego jestem taka szczęśliwa?
Widownia: NIE!!!
Czołg: To wam powiem! Otóż dzisiaj rano byłam u fryzjera... Że tak powiem debatowaliśmy na temat tego, jak zagęścić moje włosy.
Publiczność jest wyraźnie poirytowana słuchaniem tego wywodu.
Czołg: I w pewnym momencie, że tak powiem, zahaczyłam jednym z moich trzech włosów o gwóźdź.
Głos Peggy Brown zza kurtyny
Peggy Brown: A mogłaś zahaczyć o niego tętnicą...
Czołg: I ten włos rozdwoił się. I wtedy powiedziałam do mojego fryzjera: "Ja chyba wiem, jak to zrobić!"
Część widowni wychodzi
Czołg: Wzięłam tę rozdwojoną końcówkę i rozdzieliłam włos na dwoje. Teraz mam cztery!
Widownia zaczyna rzucać puszkami, oparciami, podłokietnikami…
Czołg: Ej!
Na scenie zjawia się nowa postać. Nikt jej nie zna, nikt jej nie kojarzy.
Ej: Po coś ty mnie tu ściągnęła u licha?!
Czołg: Ej, ja nie chciałam…
Ej: Wychodzę.
Ej znika za kurtyną. Czołg siada na scenie i zaczyna płakać.

Scena trzecia
Na scenę wchodzi Peggy Brown. Widzi płaczącą Czołg, ale ją olewa. Jej uwagę przykuwa coś na podłodze.
Peggy Brown: A to co…? Jakiś włos, fuu!
Czołg podnosi twarz
Czołg: Ej, to moje!
Głos Ej zza kurtyny
Ej: Przestań mnie w to wszystko mieszać!
Peggy Brown: Chyba na nic te twoje wizyty fryzjerskie. Ale zamiast odjęcia ci włosa, powinni odjąć ci mowę.
Widownia się śmieje. Na scenę wchodzi Bellaris.
Czołg: Teraz znowu mam tylko trzy włosy…
Bellaris: Technicznie to dwa i pół. Natury nie oszukasz.
Nagle twarz Czołgu zmienia się w dwa płaskie pośladki.
Czołg: O nie, upupili mnie!
Kreatura wybiega ze sceny.
Peggy Brown: Chyba na dziś już skończymy ten cyrk…
Bellaris: Za wybawienie, droga widownio, dziękować nie trzeba. Ale nasze portfele chętnie przytulą paru Kazimierzów Wielkich…
Ktoś z widowni nieśmiało podnosi rękę.
Bellaris: Udzielam ci głosu. Byle chyżo, bo muszę dziś o coś zapytać Beczkę.
Widz: A ja bym chciał podziękować Czołgowi…
Widownia zamiera z przerażenia
Peggy Brown: Milcz zdrajco!
Widz: Ale dzięki jej dzisiejszemu wystąpieniu moja sparaliżowana córka wstała z wózka i wyszła z sali!
Przez widownię przebiegają odgłosy zrozumienia.
Bellaris: A więc to jednak jest wiedźma! Czołg!!
Zjawia się to kalekie stworzenie.
Czołg: Co?
Bellaris: W dowód wdzięczności pozwolę ci wybrać sposób śmierci.
Czołg: Chciałabym…
Bellaris: Stop! I tak umrzesz dziewicą!
Peggy Brown: Kurtyna!

Inspiracja: trzyletnie badania zjawisk społecznych
KOPIRAJTS - MARTA ZWANA EJ

piątek, 14 marca 2014

Akt V


Scena pierwsza
Czołg siedzi na stercie resztek, cała zakryta jest starą, brudną szmatą (w końcu ciągnie swój do swego).
Czołg: Nie wiem, co mam robić ze swoim życiem, bo jest do rzyci! Nic mi się nie udaje. A ja pragnę tylko mieć faceta, który będzie mnie wielbić, jak królową brytyjską. Przecież nie oczekuje zbyt wiele. Muszę coś ze sobą zrobić.
Bellaris: Zastrzel się – tak będzie najlepiej.
Czołg wybiega z płaczem.
Peggy Brown: Wiem, kto mógłby jej w tym pomóc. Przedstawiam państwu Wertera!
Bellaris: Ej, ale Werter przecież nie trafił…
Peggy Brown: No tak. Ale jojczy tak samo jak ona. Pasują do siebie.
Bellaris: W sumie to masz rację. (A to odkrycie jakieś wielkie? – Peggy Brown) Może jak skumulują swój weltschmerz to w końcu będą w stanie się porządnie zabić. OBOJE!
Peggy Brown: A więc zaczynajmy! Udajemy się właśnie w odległe czasu romantyzmu. Wyobraźmy sobie wielkiego nieudacznika (nie, nie Czołg), który wyjeżdża na wakacje i poznaje fajną laskę.
Bellaris: I zamiast do niej zagadać, wypłakuje się w listach do przyjaciela. Żałosne, prawda?
Czołg: Wcale nie! Przecież to piękne! Kurtyna!

Scena druga
Na ławce siedzi Werter, Czołg i stara babcia.
Werter: Życie me nie ma sensu! Chyba napiszę o tym w liście do przyjaciela.
Czołg: Co? W liście?! Teraz jest telefon do przyjaciela.
Stara: Za moich czasów…
Werter: Tak wiem, bród, smród i ubóstwo. Ale zamilcz już.
Czołg: Ja też jestem smutna. Nikt mnie nie chce, końcówki mam rozdwojone, lakier z paznokci odpryskuje… Tragedia! Mój żywot jest taaaki trudny.
Werter: Kim ty w ogóle jesteś, długowłosy chłopczyku?
Czołg: Jestem kobietą!
Werter: Serio…
Czołg: Przecież mówię. Możesz popytać innych ludzi, bo wszyscy mnie tu znają i lubią. A nawet uwielbiają!
Bellaris: (zza kurtyny) Chyba śnisz!
Czołg: Sam widzisz. Nawet mówią, że jestem piękna jak ze snu!
Stara: Za moich czasów to spać nawet nie było jak. Tylko w polu robić.
Werter: Praca w polu – to jest myśl. Może wtedy przejdzie mi ten ból istnienia. Gdybym tak spotkał jakąś kobietę… Żadna mnie nie chce, a przecież ja dużo nie wymagam.
Czołg: Ja cię chcę!
Werter: Ale ja ciebie nie. Jesteś za chuda.

Scena trzecia
Werter siedzi na wzgórzu pochylony nad kartką papieru i z gęsim piórem w ręku. W dole widać pole uprawne i ludzi na nim pracujących.
Werter: Ach, jak ci ludzie mają dobrze. Wiodą takie lekkie życie. O nic się nie martwią, niczym nie przejmują. Nie to co ja, wiodący tak ciężki żywot.
Werter zauważa kobietę, która idzie w jego stronę.
Werter: Cóż to za piękna niewiasta? Czy w ogóle może istnieć ktoś taki? Ideał wcielony! Jasna stróżka światła w mym ciemnym świecie.
Dziewczyna siada obok Wertera.
Lotta: Na imię mi Lotta.
Werter: O pani ma, Lotto!
Lotta: Och! Już się we mnie zakochałeś! To cudownie, bo mam zamiar złamać ci serce.
Werter: Łam co tylko ci się spodoba!
Czołg wpada na scenę. Ubrana jest w przykrótkie ogrodniczki i meksykańską koszulę, a na rękach ma rękawiczki. Wszystkie trzy włosy miała rozwiane od wiatru, który został wytworzony z wentylatora, czyli narzędzia, które służy jej do kręcenia loków.
Czołg: Ja też chcę łamać!
Dziewczyna rzuca się na cienkie, chudziutkie drzewka i zaczyna je zawzięcie gryźć. Później skacze po biednej roślince, aż do jej pęknięcia. W międzyczasie Lotta ucieka, a Werter chowa się w krzakach.
Werter: (szepcze) Świat schodzi na psy, a raczej na Czołgi! Chyba czas z tym skończyć.
Mężczyzna zbiega ze sceny. Kurtyna opada.

Scena czwarta
Na scenie jest Lotta. Siedzi na stołku i zawzięcie dzierga sweter. Nagle pojawia się Werter. Czai się, rozgląda i powoli zmierza do środka sceny.
Werter: (szepcze) Muszę uważać, żeby się nie natknąć na Czołg.
Mężczyzna zauważa Lottę.
Werter: Och, ta piękna istota też tu jest. I jeszcze dziergać umie! Musze wykorzystać sytuację.
Kobieta spostrzega Wertera.
Lotta: Podejdź, tu, kochany. Przytul się do mych pełnych piersi.
Werter: Ach, ma pani. Będę cię wielbił do końca mych dni. Będę ci przynosił prezenty, nosił na rękach, nawet psa wyprowadzę. Tylko mnie kochaj!
Lotta: Ależ kocham. Musimy razem spędzić więcej czasu. Może miesiąc albo dwa – lepiej się nie rozdrabniać.
TRZY MIESIĄCE PÓŹNIEJ
Werter: Lotto, ma kochana Lotto. Jesteśmy już tak długo razem. Powinniśmy się pobrać!
Lotta: Oszalałeś? Przecież ja mam narzeczonego!
Werter: Ale byłaś ze mną! Rozmawialiśmy, chodziliśmy na spacery, prałem ci majtki. Myślałem, że jesteś już moja.
Lotta: Nie myśl więc za dużo, bo źle na tym wychodzisz.
Werter: Ma ukochana! Nie odchodź!
Lotta: Muszę. Przyjechał mój narzeczony, więc muszę iść go przywitać, ugotować obiad… Bo koniec końców teraz kocham jego. Sorry, taką mamy Lottę!
Kobieta schodzi ze sceny.
Werter: O ja biedny, nieszczęśliwy! Co mam począć?
Z sufitu spada Czołg, cała oblepiona kurzem i pajęczynami.
Czołg: Począć możesz ze mną dziecko! A później pobierzemy się, zamieszkamy w domku w górach albo w tatrzańskich lasach.
Werter: Po moim trupie!
Mężczyzna sięga ręką pod marynarkę, wyciąga rewolwer, przykłada lufę do skroni i pociąga za spust. Kula przebija czaszkę, ale nie przechodzi przez mózg. Werter jest śmiertelnie ranny, jednak nie umiera od razu, ku uciesze Czołgu.
Czołg: Mogłabym teraz go zgwałcić, ale przecież to może być jakiś zboczeniec, więc wolę nie ryzykować. Jeszcze on zgwałci mnie albo, że tak powiem, wykorzysta i co wtedy zrobię?
Czołg schodzi ze sceny, a Werter po dwóch godzinach umiera przez wykrwawienie.


Koniec i bomba,
A kto czytał, ten ma weltschmerz!


Inspiracja: J.W. Goethe, „Cierpienia młodego Wertera” (i cierpienia nasze również)

poniedziałek, 24 lutego 2014

Diss Mickiewicz vs Słowacki


Słowacki:     Jam jest Juliusz, jam Słowacki
                      I wyrywam niezłe laski,
                      Bom zdolniejszy jest od ciebie –
                      Weź posłuchaj – będziesz w niebie.
                       Moje rymy są cudne –
                       Ani długie, ani nudne.
                       Twa poezja jest do kitu,
                       Aż się rzygać chce bez liku!
Mickiewicz:  Panie Słowacki, po co ta walka?
                        Nazwisko „Mickiewicz” – to dopiero marka!
                        Możesz sobie darować twoje kiepskie wiersze
                        I tak ja jestem w Polsce najlepsiejszym wieszczem!
Słowacki:       Wieszczem, wieszczem –
                       Chyba leszczem.
                       Tyś jest cienki jak kabanos
                       I się zamknij, no bo w nos.
Mickiewicz: Sam to właśnie pan dowodzi,
                      Że głupota panu szkodzi.
                     Tylko łapy i do bicia
                     Żadnej tu mądrości życia.
                     Za to ja mówię bardzo mądrze
                     I wychodzę na tym dobrze.
                    Napisałem epopeję narodową. „Pan Tadeusz” się zowie.
                    Coś takiego nigdy nie urodzi się w pańskiej głowie!
Słowacki:     Bawisz mnie wieśniaku,
                       Słaby jesteś bardzo.
                      Nawet wśród świniaków –
                      Wszyscy tobą gardzą.
                      Jesteś zwykłym szczylem,
                      Romantycznym grzdylem,
                      Słów szkoda więcej
                      Znikaj czym prędzej!
Mickiewicz:  Potrafisz tylko inwektywy rzucać,
                       I żeby ogarnąć twój poziom, ja musze kucać.
                       Bo słaby jesteś, twój dowcip niski okrutnie
                       Już lepszych wieszczy widziałem na końcu świata – w Kutnie!
Słowacki:      Zasób twych słów marny jak wodzianka,
                      Możesz przede mną klęknąć na kolanka.
                      Czcij pana swego,
                      Juliusza Słowackiego!
Mickiewicz: Panie, to chyba jakaś kpina!
                      Pana jedyny atrybut to powinna być lina
                      I drzewo jakieś duże,
                      Żebyś mógł skończyć żywot, obszczymurze!
Słowacki:     Zabawne te twoje słowa,
                      Aż mnie od nich boli głowa,
                      Platon już turla się w grobie
                      I krzyczy głośno „już po tobie!”
                      Nawet on ma dosyć ciebie,
                      I się nie zobaczycie w niebie.
                      Życzę ci do ciemności wędrówki
                      I prosto w tyłek parówki!
Mickiewicz: Parówki nie. Lepiej gówniarskiej kiełbasy,
                       Do tego jeszcze wóda i dobre basy.
                       Zrobimy sobie dzikie party
                       I pogodzimy się nie na żarty.
                      Bo w końcu, co tu dużo mówić,
                      Mamy podobne umiejętności,
                      Podobnie bawimy wszystkich gości…
                      A teraz idziemy się upić!
Słowacki:     Hej! Ho! Sialala!
                      Wypiję kielich… może dwa!
Mickiewicz:  Ewentualnie siedem.
                        I się dogadamy – jestem pewien.

niedziela, 16 lutego 2014

Akt IV

Scena pierwsza
Czołg stoi na środku, w dłoni trzyma kilka łanów pszenicy i ryczy jak jeleń na rykowisku. Wystraszyła tym Bellaris, która jest twarda babką, ale słuchać tego nie miała zamiaru, bo dbała o swoje zdrowie psychiczne. Niby pracowała z Peggy Brown, ale to nieco inna sprawa... Biedaczka stała kilka metrów od Czołgu.
Czołg: Odszedł ode mnie! Mój Miętusek! A tyle na niego czekałam, modliłam się i płakałam, a on wybrał inną!
Peggy Brown: Innego.
Czołg ucieka z płaczem. Zza kurtyny słychać głos Bellaris.
Bellaris: Poszła już?
Peggy Brown: Tak, możesz wejść.
Bellaris wchodzi na scenę i staje obok Peggy Brown.
Bellaris: Mówmy szybko co chodzi i uciekajmy zanim wróci.
Peggy Brown: Dzisiaj proponujemy państwu wycieczkę na wieś. Zabieramy was do Soplicowa, gdzie Zocha biega w halce,a Tadek staje przed dylematami matrymonialnymi.
Bellaris: Niestety, nie mogę państwu obiecać, że Czołg zostanie tutaj. Pewnie jak tylko usłyszy słowo „Tadeusz”...
Wbiega Czołg.
Czołg: Jaki Tadeusz? Gdzie? Nosi majtki?
Peggy Brown: Zaczyna się...
Bellaris: Lepiej stąd chodźmy.

Scena druga
Wchodzi Tadeusz Soplica. Zaraz za nim drepcze Zocha, która ubrana jest w halkę, a w dłoni trzyma gęś.
Tadeusz: Jam Tadeusz! Jam Soplica!
Kocham patrzeć na twe lica!
Choć tu do mnie, choć tu rybko,
Bo ci trzasnę, szybko, szybko!
Zocha: Przecież lezę ile sił w giczołach! Aż mi się onuce spociły. Gdzie tak biegniesz?
Tadeusz: Musimy uciekać, bo jakaś potwora
Szuka tu wciąż swego amatora.
Zocha: Jaka potwora? Co ty godasz, Tadziu? Przecież tu jest bezpiecznie, wszystko dobrze, gra gitarka.
Tadeusz: Szybko biegnij moja miła
by potwora nie chwyciła!
Chyba, że mnie już nie kochasz -
wtedy wielka będzie wiocha.
Cię zostawię na ulicy
bez majciochów i spódnicy.
Zocha: Grozisz mi? Idę se od ciebie!
Zocha schodzi ze sceny, a zamiast niej pojawia się starsza kobieta. Na imię jej Telimena.
Telimena: Tadeuszu! Tadeuszu, gdzie jesteś?
Tadeusz: Tutaj, moja kochana
właśnie obieram banana.
Telimena: Ach, jesteś. A cóż to była za dziewucha, która przed chwilą wybiegła? Taka nieokrzesana, cudacznie ubrana. Taka... wiejska!
Tadeusz: Ona to nikt taki,
niech idzie zbierać ślimaki.
Ja wolę ciebie: pełną, dojrzałą,
w miłości wytrzymałą...
Telimena: Zaraz, zaraz, jak to „pełną”? Chcesz mi powiedzieć, że jestem gruba?!
Tadeusz: Nie, wcale tak nie myślę
zaraz tutaj komplementem błysnę.
Jesteś piękna jak brzoskwinia
wcale nie jak gruba świnia!
Telimena: Dziękuję. Ale o tej świni, to mogłeś sobie darować.
Tadeusz: Nie mogłem. Wszystko musi się rymować.
Telimena: No cóż, twój wybór. Co tutaj robisz?
Tadeusz: Kocham cię miła moja,
chyba się zaciągnę do woja!
Telimena: Ale ty już byłeś w wojsku. Niedawno wróciłeś, więc zastanów się, co mówisz... Gówniarzu! Nie wiem, czy nie jesteś dla mnie za młody, bo w końcu mam już swoje lata, nie urodziłam się wczoraj.
Tadeusz: Ja też nie! Moja luba,
wiek to twoja wielka chluba!
Bo ty piękna jak obornik
i nie przejdzie obok nikt
kto tu nie popadnie w zachwyt,
chyba, że jest z niego łachmyt!
Telimena: Jakiż ty szarmancki! Aż muszę usiąść z wrażenia.
Kobieta sadza swój suchy tyłek na stercie ziemi i patyków, która okazała się być mrowiskiem wściekłych, czerwonych mrówek z Brazylii. Pewnie Czołg je tam podrzuciła. Zwierzątka zaczęły włazić Telimenie pod sukienkę, co nie było dla niej przyjemne.
Telimena: Aaa! Coś na mnie wlazło!
Tadeusz: Czy na ciebie miłość wlazła
czy ci w tyłek weszła drzazga?
Co się dzieje moja miła,
bo ci zaraz walnę w ryja.
Telimena: Chyba przesadzasz z tą brutalnością, a ja nie mam zamiaru tego znosić, więc wychodzę.
Stara opuszcza scenę cały czas drapiąc się po nogach i brzuchu.
Tadeusz: Co to była za chryja?
Czy się ona dziś nie myła,
że tak drapie się i drapie,
no i przy tym, chrapie, sapie...
lepiej pójdę i to sprawdzę.
Może mi ukradła smardze?

Scena trzecia
Na scenę wbiega Czołg. Na głowie ma słomiany kapelusz, a na nogach trepy. Poza tym jest naga i brzydka jak zawsze.
Czołg: właśnie się minęłam z Telimeną. Ale to stara baba, tragedia! Ale co ja tu yyy chciałam? Może yyy wyjaśnię, dlaczego jestem goła hehe. Ta stara prukwa usiadła swoim grubym dupskiem w mrowisko. A w mrowisku wiadomo – mrówki. No i te mrówki, że tak powiem, oblazły ją. Mnie przy okazji też. No i...
Zza sceny słychać głos Peggy Brown i Bellaris.
Peggy Brown: Kogo to kurde obchodzi?!
Bellaris: Won ze sceny, pasztecie!
Na scenę wbiega równie nagi Tadeusz.
Tadeusz: Czego wy od niej chcecie?
To nic, że ma trzy włosy tylko.
Dla mnie jest dobra – o dziwo.
Może nie ma także cycków,
intelektu brak przebłysków,
nogi krzywe jak u kaczki
i za duże trochę baczki,
czoło wielkie, o mój Boże!
Ona na nim zboże orze?
Brzuch też jakiś wystający,
nos wągrami gorejący,
ale za to chętnie daje,
a ja na to wnet przystaję,
bom już dawno nie miał dziwki,
Jeno TV i używki...
Więc odczepcie się od Czołgu!
Może mi dotrzyma kroku
i uśmiechnie się raz w roku
aż ją wnet zakłuje w boku!
Bellaris: Rób co chcesz, ale przyjdzie czas, że przejrzysz na oczy i wtedy zapłaczesz!
Czołg: Ha! Znalazłam faceta! Nikt nie wierzył w powodzenie mojego planu, a ja dałam radę. Nawet babcia mi nie ufała. A teraz mam faceta, który chce być ze mną z własnej woli. Szach mat osoby lepsze ode mnie!
Tadeusz: Co ja paczę, co ja paczę,
chyba zaraz się popłaczę.
Tyś cudowna jak malina,
Taka z ciebie fajna zdzira!
Czołg: Nie dość, że nagi, to jeszcze taki miły. Ożeń się ze mną!
Tadeusz: Hola, hola, trochę zwolnij
i na swój rozsądek pomnij.
Czołg: Hę? Na co?
Tadeusz: Nie rozumiesz – prosto powiem.
Bardzo głupi z ciebie człowiek.
Właśnie zmieniam swe zamiary,
zamiast ciebie chcę browary!
Czołg: Nie! Tylko nie to! Ty masz być mój!!!
Tadeusz: Zabierzcie ode mnie tego dziwoląga,
już serio od niej wolę mafląga!
Wchodzi dwóch panów w garniturach. Zabierają Czołg ze sceny, mimo jej sprzeciwów. Tadeusz wygląda na zadowolonego. Na scenie pojawia się Zocha. Jest ubrana w gumowce, a na głowie ma chustkę w stylu babki – Rosjanki.
Tadeusz: Tyś piękniejsza jest od Czołga
z ciebie będzie moja żona!
Zocha: Serio żech mówisz? Ale się hajcuje! Jaram się jak stodoła latem. Muszę o tym powiedzieć Telimenie.
Dziewczyna w podskokach opuszcza scenę, a Tadeusz siada załamany na pieńku pokrytym mchem.
Tadeusz: Najpierw Telimena, a teraz Zosia,
mają mnie obie za głupiego ktosia.
Chyba się powieszę na jakiejś leszczynie,
chyba, że mój ból szybko minie.
Ale Zosia głupia i mną zachwycona
wyjdzie za mnie i wciąż rozpromieniona
będzie dobrą żoną, a jak nie -
dostanie w ryja i skończy się!

Scena trzecia
Wesele Zochy i Tadeusza. Wszyscy siedzą przy suto zastawionym stole. Telimena znalazła sobie innego kochasia. Jankiel stoi na podwyższeniu i odwala super solówkę na cymbałkach.
Zocha: Ale żarła! W życiu nie widziałam tyle mięcha naraz. Chyba po tym weselu przytyję z piętnaście kilo!
Tadeusz: Ani się waż, moja miła,
bo co zaraz...
Wszyscy:... walnę w ryja!
Goście bawili się i jedli przez całą noc.
Jankiel: I ja tam byłem,
miód i wino piłem,
i tak się ululałem,

aż się porzygałem. 

Inspiracja: A. Mickiewicz, "Pan Tadeusz"

niedziela, 9 lutego 2014

Akt III



Scena pierwsza
Iza siedzi w fotelu i wzdycha, bo ją bardzo boli głowa. Ja się jej nie dziwię – cały dzień przebywała z Czołgiem. Dziewczyna przykłada sobie kompres do czoła (o ironio!)
Iza: Boli mnie łeb,
       Niedobry ten chleb,
       Chyba zaraz umrę!
       Ależ to jest durne…
Iza umiera. Na scenę wchodzą Stach i Ochocki, którzy zabierają zwłoki tej dziwki. Czołg to wszystko obserwuje z ukrycia. Kiedy scena robi się pusta, Czołg na nią wbiega.
Czołg: Jak dobrze, że ona już sobie poszła. Tak ją wcześniej wkurzyłam, że zabroniła mi przebywać w swoim towarzystwie, patrzeć na nią, a nawet oddychać jej tlenem! – dokładnie tak powiedziała. Ale ja i tak podkradałam jej tlen, jak nie patrzyła. A ona nawet się nie skapnęła! IDIOTKA!!! Hehehehehehe
Publiczność ziewa i zbiera się do wyjścia.
Czołg: No dobra, już dobra, przechodzę do rzeczy! Dzisiaj opowiem wam o Józiu, który mimo że był stary i głupi, musiał wrócić do szkoły. No może wrócił do niej właśnie dlatego, że był głupi… Nieważne! Ważne, że miał chorych kolegów, którzy gwałcili się przez uszy i walczyli na miny, bo mieli krzywe ryje, jak ja! ZAPRASZAM.

Scena druga
Wyglądający jak gówno chłopak wczłapuje na środek sceny i zaczyna sapać.
Józio: Morda! Kupa! Dupa! Chyba mam gdzieś strupa!
Czołg: Że co?
Józio: Łydka!
Czołg: Ależ ty jesteś nowoczesny! Pociągasz mnie jak koń powóz. Nie mogę przestać na ciebie patrzeć, boś piękny jak niedzielny rosół. Zostań mym mężem!
Józio patrzy na szpetne dziewcze, po czym wykrzykuje:
Józio: Nie mam Formy, ale mam gust! A gdzie się podział twój biust?
Czołg: Przecież ja mam cycki! Nie widzisz? O, pomacaj!
Józio: Wolnego! Ja robię co chcę, paszczurom nic do tego. Brzydka jesteś, cycków nie masz… A swoją łydkę to mi dasz?
Czołg: Oczywiście! Bierz, co chcesz. Jestem cała twoja.
Para schodzi ze sceny w objęciach.

Scena trzecia
Zza kurtyny słychać krzyki i szczekanie. Na scenę wpadają Miętus i Walek, którzy wyglądają jak absolwenci Politechniki Koszalińskiej. Czołg od razu ich zauważa.
Czołg: Ależ oni wspaniali! No nie mogę i że tak powiem – mam duże pole do popisu. Dwóch na raz! Babcia mi nie uwierzy!
Walek: Co to za chłopka?
Miętus: Nie wiem… wygląda na niedożywioną. Trzeba jej rzucić kawałek kiełbasy, może nalać wody, zabrać do weterynarza. Możliwe, że ma pchły, a nawet wszy! Jak się wabisz, uboga istoto?
Czołg: Jam jest Czołg, a tyś miłością mego życia!
Miętus: Walku, wydaje mi się, że ona może być chora na głowę. Boję się jej, bo z takimi to nigdy nic nie wiadomo. Jeszcze rodzinę będzie chciała zakładać, mamie pochwalić, a ja nawet nie chcę oddychać tym samym powietrzem, co ona.
Walek: Ale ty się lubisz bratać…
Miętus: Ale daleko mi do zoofilii!
Czołg: Halo, ja tu wciąż jestem!
Walek: Ale się nie liczysz.
Czołg: No to który ma na mnie ochotę?
Miętus: Już wolę Walka, niż ciebie, pokrako!
Walek staje się niezwykle ożywiony.
Walek: Poooważnie??
Miętus: Tak! Całkiem poważnie!
Walek: Bardziej do siebie czy do Miętusa? Kto go tam wie. Ja wiedziałem, że ty czujesz do mnie to samo, ja wiedziałem!
Miętus: Czy to znaczy, że ty…
Walek: Ciii.. Nic nie mów. Całuj!
Czołg: Ej, ale wy chyba nie chcecie…
Miętus i Walek: ZAMKNIJ JAPĘ!!!
Miętus: To na czym stanęliśmy? Zdaje się, że…
Czołg: No dawaj, dawaj, całuj go!
Miętus: Ja się wolę z nim bratać. If you know, what I mean…
Czołg: W takim razie kurtyna!

Scena czwarta
Walek  i Miętus leżą nago w sianie na środku pola. Głaszczą się nawzajem i cicho szczekają. Na około nich krąży grupa wieśniaków, która zastanawia się jak to tak można, że facet z facetem... Zacofane bydło.
Walek: Miętóweczko ma kochana, ależ ty masz piękne kolana!
Miętus: Wiem.
Walek: Powiedz coś więcej! Chcę wszystko o tobie wiedzieć! Co jadłeś na śniadanie, jakie masz majtki...
Miętus: Obecnie żadnych.
Czołg: Och! Jakiż ty lubieżny! Aż mnie łydka swędzi i pożądam cię jeszcze bardziej.
Miętus zrywa się z miejsca.
Miętus: Weźcie stąd tę głupią dziewkę, bo wszy i nerwicy przez nią dostanę! Tak się nie robi! Tutaj ma miejsce intymna chwila, a nie plan zdjęciowy niemieckiego porno!
Na scenę wchodzi dwóch ogromnych gości w skórzanych majtach, którzy dzierżą w dłoniach różowy i błyszczący kaftan bezpieczeństwa. Czołg ucieka na ich widok, ale oni nie odpuszczają i gonią ją aż do skutku. Brzydkie dziewcze opuszcza scenę z okrzykiem “Mój ci on!” na ustach.
Walek: Powracając do tematu: jak się miały twoje sprawy męsko-męskie?
Miętus: Co masz na myśli, ty chyży jelonku?
Walek: Czy ty kiedyś... No wiesz... Z kimś innym?
Miętus: Pytasz, czy byłem dziewicem?
Walek: Właśnie!
Miętus: Oczywiście, że nie! Swój pierwszy raz przeżyłem ze znajomym ze szkoły. Wołali na niego Syfon. Gamoń z niego jakich mało, ale pociągał mnie niemiłosiernie. Chciałem go zdobyć, jak taternik Tatry, ale on nie chciał być Tatrami. Taternikiem też nie chciał być, więc zdobyłem go. Zrobiłem to, co zrobiłby na moim miejscu każdy porządny facet!
Walek: Co zrobiłeś?
Miętus: Zgwałciłem go przez uszy!
Walek: O matko przenajświętsza!
Chłopcy rzucili się sobie w ramiona. Kurtyna opada.
Scena piąta
Na środku siedzi Czołg i ryczy, ale to w sumie nikogo nie obchodzi. Wieśniacy zbierają siano, w którym przed chwilą ru...szali się Walek i Miętus.
Czołg: O ja biedna! Nikt mnie nie chce! Zostanę starą panną i wszyscy się będą ze mnie śmiać, a ja tego nie chcę. Pragnę męża, który będzie mi gotował, pisał wiersze... O ja biedna!
Wchdzą Bellaris i Peggy Brown.
Peggy Brown: To już koniec dzisiejszego aktu.
Czołg: Coo? Dlaczego? Przcież ostatnio był dłuższy i występowałam więcej razy.
Bellaris: Dlatego dzisiaj skracamy, bo Helsińska Fundacja Praw Człowieka dzwoniła do nas wczoraj i powiedziała, że łamiemy prawa człowieka, a konkretnie prawo do życia. Więc morda i won ze sceny!
Ponownie wkarczją panowie w skórzanych majtach.
Peggy Brown: Przepraszamy za tak długą przerwę, ale byłam na nartach i nie mogłam pisać, bo nic nie wymyśliłam.
Bellaris: No wiecie, ona nie potrafi jednocześnie chodzić i myśleć.
Peggy Brown: Chyba ty!
Bellaris: Do zobaczenia w Soplicowie...yyy następnym akcie!
Kurtyna opada.



Inspiracja: W. Gombrowicz, "Ferdydurke"


niedziela, 19 stycznia 2014

Akt II

Scena pierwsza
Na scenie panuje bałagan. Wokoło stoją szafy, kufry i pudła wypchane ubraniami. Po środku tej całej meliny stoi mała, brzydka dziewczynka z dużym polem do popisu na czole (a nawet zamiast niego).
Peggy Brown: Witamy wszystkich w drugiej odsłonie naszej sztuki.
Bellaris: Pragniemy wam przedstawić naszą stałą bohaterkę. Mili państwo, poznajcie Czołg!
Dziewczę macha krzywą kończyną górną i uśmiecha się głupkowato, a połowa widowni zbliża się do wyjścia.
Czołg: Jestem Czołg, i że tak powiem, nie mam życia, ale za to jestem ładna.
Widownia wykrzykuje zgodne: „No chyba nie!”.
Czołg: Dziś przedstawię wam historię Izy, która była dziwką, przez co stała się moją idolką. Pragnę być taka jak ona, ale…
Peggy Brown: …nigdy nie będziesz…
Bellaris: …bo masz brzydki ryj.
Czołg: No dobra.
Wszyscy schodzą ze sceny. Kurtyna opada.

Scena druga
Podnosi się kurtyna. Ukazuje się długonoga blondynka w kabaretkach, szpilkach w panterkę, czerwonej mini i lateksowym czarnym topie. Na czole ma kartonik z napisem „Izabela”.
Iza: Kurde, też wymyśliłyście, ja przecież nie mam takiego wielkiego czoła jak Czołg! Ta kartka zakrywa mi oczy!
Nagle pojawia się Czołg, ale to nic dziwnego – ona zawsze pojawia się znikąd.
Czołg: O jejku, już nie przesadzaj! I tak jesteś dziwką, hehehe…
Peggy Brown: A ta se znowu hehehuje…
Iza: Ale przecież miało być o mnie! Ten głupi, stary Stach jest taki naiwny. Myśli, że ja go kocham, a lecę tylko na jego kasę!
Czołg: Hehehe…
Widownia wydaję z siebie cichy jęk zniecierpliwienia i frustracji.
Czołg: Oj, no dobra, przypomnijmy sobie jak to było z tą Izą i Stachem.
Scena trzecia
Przy szafie stoi Stach. Jest ubrany w prochowiec sięgający aż do ziemi, a w dłoni trzyma kapelusz w kolorze Suchej Krakowskiej. Patrzy smutnie na Izkę, która ogląda swoje dziwkowate kiecki.
Stach: Iza…
Iza: Co?
Stach: Gówno! Żartowałem… Kocham cię.
Iza: A ja cię nie.
Stach: To ja pójdę zarobić pieniądze.
Iza: No to narka.
Kilka lat później.
Stach wchodzi do pokoju w tym samym prochowcu na grzbiecie, a Izka dalej ogląda kiecki, ale jeszcze bardziej dziwkarskie niż tamte.
Stach: Iza…
Iza: Co?
Stach: Kocham cię.
Iza: A ja ciebie nie.
Stach: Ale ja zarobiłem dużo pieniędzy.
Iza rzuca się w ramiona mężczyzny.
Iza: Och, ależ ja cię kocham mój…
Stach: Jestem Stach.
Iza: …Stasiu!

Scena czwarta
Ruiny zamku w Przedsławku. Stach i Izabela przechadzają się po polach. Jest duże błoto, więc Staszek dobrodusznie niesie Izę na plecach. Ubrany jest oczywiście w ten sam prochowiec co zwykle.
Iza: Stachu, Stachu, bolą mnie nogi! Zatrzymaj się tutaj.
Stachu: WTF? Przecież siedzisz mi na plecach.
Iza: No właśnie. Masz strasznie niewygodne plecy. Chcę zejść!
Stachu: Ale ja cię nie puszczę! Za mocno cię kocham.
Iza: Jak mnie kochasz, to mnie puść!
Stach: No dobra, jak chcesz. Stach jebudu ją na ziemię. Iza wpada tyłkiem w błoto. Puściłem cię, chociaż ty sama robisz to przecież najlepiej.
Iza otrzepuje się z błota. Stach bierze ją za rękę i idą dalej.
Stach: Iza… A ty mnie kochasz?
Iza: Oczywiście, że kocham… twoje pieniądze. Przydadzą nam się na nowy dom.
Stach: A co z twoim kuzynem, Ochockim?
Iza: Dobry w łóżku, ale biedny… Cóż poradzić?
Stach: Ty mnie zdradzasz?
Iza: Ależ skąd! Ja tylko… prowadzę badania. Sprawdzam, czy stan majątkowy ma wpływ na długość męskiego przyrodzenia i czy jest jakaś różnica między szlachtą, a arystokracją. Ja specjalnej nie widzę… A z Ochockim cię nie zdradziłam, bo przecież 7 cm to jeszcze nie zdrada. Nawet nie usiłowanie… To w ogóle jest nic. Tak naobiecywał, nagadał, a jak przyszło co do czego…
 Na scenę wskakuje Czołg. Ręce ma spętane, nogi w zastygłym betonie, a z głowy wystaje jej metalowa strzała.
Czołg: Mnie się podobało! Był taaki czuły i kochany…
Iza: Przecież ty nie spałaś z Ochockim.
Czołg: Ale sobie wyobrażałam.
Iza: Weźcie ją stąd! Ja nie mogę pracować w takich warunkach! Zamknijcie ją w piwnicy albo nawet zakopcie, ale na co najmniej dwudziestu metrach głębokości. Nie chcę jej więcej widzieć!
Wkraczają dwaj panowie, każdy łapie Czołg za wszystkie trzy włosy i wyciągają ją za scenę. Dziewczyna coś krzyczy, ale kogo to obchodzi.
Stach: Więc jesteś mi wierna?
Iza: Raczej twojemu rachunkowi w banku, ale niech ci będzie. Jak sobie mój Pieniążek życzy.
Na scenę wchodzi Ochocki. Czule patrzy na Izę, a ona na niego. Stach tego nie zauważa, bo jest głupi.
Iza: Ale ma ocho… ocho… ocho…
Ochocki: Ochotę poszaleć na łączce. Znaczy na Łęckiej!
Stach jakby budzi się z letargu.
Stach: Jaka Łęcka? Co? Gdzie? Moje pieniądze! Moja Łęcka!
Ochocki: Ty się stary tak nie unoś, bo ci żyłka pęknie. Albo jakiegoś zawału dostaniesz.
Iza: Poczekaj, poczekaj, nie tak szybko! Testament już napisałeś?
Stach: Nie.
Iza: Staszek! Nie umieraj!
Stach: To przestać prowadzić te badania z Ochockim. A tak w ogóle, to co się stało z moją blaszką, którą ci dałem?
Ochocki: Yyy…
Iza: Myszy zjadły!
Ochocki: Tak, właśnie. Myszy zjadły. Straszne myszy giganty, które powstały podczas naszych badań.
Stach: Ty, ja myślałem, że na to się „dzieci” mówi.
Ochocki: Myszy też ładnie. A poza tym, ja od zawsze wiedziałem, że mam jakieś mysie geny.
Iza: Racja. W końcu mamy gender…
Na scenę tanecznym krokiem wbiega Czołg. Już rozwiązana i bez betonu na nogach. Ma tylko lekko wybite dwa przednie zęby, ale nie wiać. Ubrana w zwiewną, krótką spódniczkę ( jeszcze krótszą niż te Łęckiej) i stanik (chociaż serio nie wiem po co).
Czołg: (śpiewa) Kocham gender! Kocham gender!
Ochocki: Trudno się dziwić, skoro tak wyglądasz…
Iza: Chyba już mówiłam, żeby ją stąd zabrać?!
Na scenę wchodzi dwóch mężczyzn, którzy ponownie wywlekają ją za włosy.
Stachu: Wracając do mojej blaszki…
Iza: Przecież powiedzieliśmy, że myszy zjadły.
Stach: Aha.
Ochocki: Ty, Iza, jemu serio jest tak łatwo wszystko wkręcić?
Iza: No tak, przecież mówiłam ci, że jest głupi. Sam zobacz. (Do Stacha) Stachu, kocham cię.
Stachu: Ja ciebie też, moja Izabelko.
Ochocki: Jaki głąb… Taka głupota powinna zabijać.
Stach: Ale cały  czas żyję!
Na scenę wjeżdża stos cegieł, na którym siedzi Czołg z koszykiem w ręku. Dziewczyna hopsa dookoła Stacha, daje mu palącą się laskę dynamitu i ucieka. Kurtyna opada.

Scena piąta
Wszystko wygląda jak po wybuchu bomby.
Ochocki: Szkoda mi tego Stacha. Dobry chłop z niego był, miły, uczynny…
Iza: …i miał takie przyzwoite 12 cm.
Czołg: Ale przecież nie mamy pewności, że umarł.
Iza: Morda dziwko!

Łęcka strzela z karabinu do Czołgu. Czołg pada ryjem na podłogę. Kurtyna opada. 

Inspiracja: B. Prus, "Lalka"